By
Tyna
|
18:51
|
Rowena spojrzała na woźnego z nieukrywanym politowaniem, ale nie oponowała, gdy podał jej filiżankę. Trzymała ją w dłoniach niezwykle nieelegancko, tak samo jak nieelegancko usiadła na jednej z dwóch specjalnie przygotowanych, leżących na dywanie poduszek ozdobionych kolorowymi wzorami i frędzlami. Schyliła trochę głowę, by móc swobodniej powąchać tej całej "ziołowej herbatki" ale ku własnemu zdziwieniu, nie wywąchała w tym zupełnie nic podejrzanego. Nie ufała jednak mu na tyle, żeby jej posmakować.
Przynajmniej na razie.
Wystarczyło kilka chwil, żeby dziewczyna już zaczęła przyzwyczajać się do wszystkich duszących zapachów unoszących się w tym cholernym kantorku, co sprawiła, że nieco mniej odczuwała zapach morskiej wody. Chyba nie do końca jej się to podobało.
– To jakieś kompletne bzdury – mruknęła, nadal jednak nie ruszając się z miejsca. – Nie wierzę w żadne wróżby.
Clement uśmiechnął się łagodnie, po czym nalał sobie herbatki do swojej filiżanki. Odstawił imbryk, dmuchnął delikatnie dwa razy w taflę napoju, po czym bez wahania wypił niewielki łyk. Rowena rozejrzała się po pomieszczeniu, próbując ignorować jego palące spojrzenie.
– A jednak uwierzyłaś tamtemu wróżbicie – odparł enigmatycznie.
Dziewczyna utkwiła w nim spojrzenie, marszcząc brwi. Tymczasem woźny cały czas się uśmiechał i nie wyglądał na ani trochę poirytowanego niegrzecznym zachowaniem swoich gości.
– Zapach przyszłości was tu przygnał, moje dzieci – oznajmił, rozkładając ręce. – Chcę wam pomóc zrozumieć i posłużyć dobrą radą.
– I co niby jesteś w stanie mi doradzić? – prychnęła lekceważąco.
– Żebyś dodawała łyżkę cukru więcej do ciasteczek cynamonowych. Będzie im bardziej smakować.
– NamGi, wychodzimy.
Rowena w gwałtownie odstawiła filiżankę na podłogę, przez co kilka kropel naparu rozlało się na dywan. Wstała szybko i skierowała się w stronę drzwi. W tamtym momencie była już całkowicie pewna, że ten cały woźny Clement to po prostu jakiś obłąkany hipis, który przesadził z ilością ziołowych herbatek. Gadał jakieś totalne bzdury, a jej było szkoda czasu i nerwów na takie głupoty. Zdążyła też pożałować, że w ogóle namówiła NamGi'ego na poszukanie tego miejsca, bo może zdążyliby na wcześniejszy pociąg i mogli więcej czasu spędzić poza szkołą.
Gdy Rowena położyła dłoń na klamce, usłyszała głos Clementa:
– Widzę kompas.
– Co takiego? – zapytała, zatrzymując się i odwracając głowę.
– Widzę kompas – powtórzył. – Ten z Syreny. Złoty kompas kapitana Syreny w ciepłych, męskich dłoniach.
W jej głowie pojawiło się mnóstwo pytań. Nie odezwała się jednak ani słowem, dopóki nie wróciła na swoje miejsce. Usiadła tuż obok NamGi'ego i znowu chwyciła filiżankę. Cały czas marszczyła brwi, nie będąc nawet pewna, co czuje w związku z tym, co przed chwilą usłyszała.
– Skąd ty to...? – zapytała oschle.
– Dużo wiem – oznajmił. – Podajcie mi dłonie, a powiem wam więcej, moje dzieci – dodał, jeszcze zanim Rowena znowu zdążyła coś powiedzieć.
Miała cholernie dużo wątpliwości co do tego wszystkiego i ich pobytu w tym miejscu. Spojrzała na siedzącego obok niej chłopaka, wzruszyła ramionami, po czym zrobiła to, o co prosił Clement. Woźny spojrzał jeszcze na NamGi'ego, chwilę go namawiał, po czym przymknął oczy, oddychając głęboko.
– Widzę... Szczeniaki – oznajmił po kilkunastu sekundach z pełną powagą i ogromną łagodnością. – Dwa... Nie, nie, nie. Trzy szczeniaki... I jeszcze...
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz