W tej sukni Fausta faktycznie wyglądała przepięknie. Tak wystrojonej jej jeszcze nie widział i po cichu liczył, że ten bal przyniesie jej jakąś ciekawą znajomość; tak samo zresztą jak Baochengowi. Oboje przecież zasługiwali na odrobinę miłości, zwłaszcza, że do tej pory życie ich raczej nie oszczędzało.
Kiedy był już sam, Namgi nie potrafił znaleźć kąta dla siebie; snuł się po pustym pokoju jak cień samego siebie, przysłuchując się bajecznie romantycznej muzyce, która wpadała do jego pokoju przez uchylone okno. Uśmiechnął się mętnie, czując stres zjadający go od środka, i podążył wzdłuż pokoju, by przysiąść na parapecie i zerknąć spokojnym okiem w dół, dostrzegając masę czerwonych ozdób i wirujące, kolorowe suknie na wielkim parkiecie.
Faktycznie, całość prezentowała się raczej kiczowato, ale NamGi, w zasadzie nigdy na balu nie będąc, podejrzewał, że właśnie tak mają one wyglądać; trochę przesadnie, strojnie, tandetnie i bajkowo. Prawdopodobnie w tym tkwił ich urok.
Chociaż największy urok tkwił w Rowenie; tej jego Rowenie. Tej, która nie musiała zakładać strojnych kiecek, żeby dla niego wyglądać pięknie.
Właściwie, NamGi nie potrafił sobie nawet jej wyobrazić w długiej sukni, między tą sztywną, balową atmosferą, a nawet gdyby, najbardziej lubił ją taką swobodną; przy kuflu piwa, zajmującą go swoimi barwnymi, pirackimi historiami, których on słuchał jak zaczarowany.
'Jego' - uśmiechnął się sam do siebie, kiedy tylko zrozumiał zarówno sens jak i moc jego własnych myśli. Chyba naprawdę do reszty stracił rozum, ale podobało mu się jak to brzmiało. Jakoś tak naturalnie, swobodnie i zgodnie ze wszystkimi uczuciami, jakie w ogóle do niej miał - a miał ich przecież całkiem sporo.
'Jego Rowena' - powtórzył raz jeszcze, czując się jakby ktoś skręcił jego żołądek i serce w najbardziej pokrętny, choć całkiem przyjemny sposób - podobny, jak wtedy, kiedy bez pamięci zatracili się w swoich ramionach.
I jedyny lęk, jaki NamGi miał w sobie tego dnia, był obawą czy Rowena faktycznie kiedykolwiek będzie jego tak jak tego chciał, i czy on kiedykolwiek będzie Roweny; trochę ważniejszym niż morze i trochę bardziej wartościowym niż zgubiony gdzieś kompas.
Kiedy czas ich umówionej godziny już się zbliżał, NamGi opuścił swój pokój i wszystkie czarne myśli, i przemknął długim korytarzem, aż do skrzydła zachodniego.
— Cześć — rzucił po drodze, napotykając stojącego przed jakimś pokojem Skylosa. Podejrzewał, że czekał na Ateę, chociaż nie sądził, że mieli się ku sobie aż tak bardzo.
Nie to, żeby go to interesowało; nie lubił plotkować.
W końcu dotarł pod pokój Roweny i niepewnie, ze ściśniętym gardłem, zastukał do drzwi.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz