Namgi zerknął na Rowenę z wysoko uniesioną brwią.
To nie tak, że był jakkolwiek zdziwiony.
Szok w przypadku tej niby-odpowiedzi, byłby przecież niedorzeczny; musiałby jej albo nie znać, albo zapomnieć o jej charakterystycznej osobowości. A nie mógł przecież o tym zapomnieć, bo myślał o niej maniakalnie w każdej wolnej chwili i przy każdej niedorzecznej myśli.
Nawet jeśli przez tę kapryśność przechodził miliard razy, nie było to jego wymarzone przywitanie. Mimo wszystko, Dong zdążył nawet do tego przywyknąć. Nie robiło to na nim większego rażenia, zwłaszcza odkąd upewnił się, że Rowena ma w sobie cokolwiek więcej niż charakter niesamowitej zołzy.
Właściwie, jakkolwiek masochistycznie by to nie brzmiało, właśnie taką ją przecież polubił — wciąż była tą samą chłodną, mrukliwą i kapryśną dziewczyną z namiotu, którą spotkał parę dni temu i jakoś niespecjalnie zmienił swoje podejście do niej. Musiał jednak przyznać, że wtedy w karczmie podobała mu się bardziej; z tym nieco zawadiackim uśmiechem, czarująco mieniącymi się oczami i niewyparzonym językiem, który opowiadał różne historie w kółko.
Westchnął cicho, uśmiechając się pod nosem na samo wspomnienie minionej gdzieś nocy, umiejętnie ignorując fakt, że Rowena wydawała się mieć do niego jakiś problem — podobnie zresztą jak ten grecko-gotycki chłopak, z obrożą przepasaną przez szyję.
To nie tak, że był jakkolwiek zdziwiony.
Szok w przypadku tej niby-odpowiedzi, byłby przecież niedorzeczny; musiałby jej albo nie znać, albo zapomnieć o jej charakterystycznej osobowości. A nie mógł przecież o tym zapomnieć, bo myślał o niej maniakalnie w każdej wolnej chwili i przy każdej niedorzecznej myśli.
Nawet jeśli przez tę kapryśność przechodził miliard razy, nie było to jego wymarzone przywitanie. Mimo wszystko, Dong zdążył nawet do tego przywyknąć. Nie robiło to na nim większego rażenia, zwłaszcza odkąd upewnił się, że Rowena ma w sobie cokolwiek więcej niż charakter niesamowitej zołzy.
Właściwie, jakkolwiek masochistycznie by to nie brzmiało, właśnie taką ją przecież polubił — wciąż była tą samą chłodną, mrukliwą i kapryśną dziewczyną z namiotu, którą spotkał parę dni temu i jakoś niespecjalnie zmienił swoje podejście do niej. Musiał jednak przyznać, że wtedy w karczmie podobała mu się bardziej; z tym nieco zawadiackim uśmiechem, czarująco mieniącymi się oczami i niewyparzonym językiem, który opowiadał różne historie w kółko.
Westchnął cicho, uśmiechając się pod nosem na samo wspomnienie minionej gdzieś nocy, umiejętnie ignorując fakt, że Rowena wydawała się mieć do niego jakiś problem — podobnie zresztą jak ten grecko-gotycki chłopak, z obrożą przepasaną przez szyję.
NamGi, o wiele bardziej niż zdawkową odpowiedzią, zainteresował się jej łamliwym, zachrypniętym głosem, zaczerwienionym, zatkanym nosem i zmęczonymi, lekko podkrążonymi oczami. Prędko, mimo złego samopoczucia, przypomniał sobie początkowe stadium przeziębienia, które łapało ją jeszcze w wilgotnych tunelach niekończących się jaskiń i chociaż tak bardzo chciał ją ogrzać, nie miał już ani czym, ani jak.
— Mogłabyś — potwierdził niespiesznie, kiwając nieznacznie głową. Wolno usiadł na jednym z większych kamieni, ignorując wszelkie objawy tego, że było mu zwyczajnie niewygodnie.
— Ale tego nie zrobiłaś, a ja byłem pierwszy — stwierdził, zerkając na nią z niewielkim cieniem uśmiechu na twarzy, skanując ją uważnie przygaśniętym spojrzeniem.
Tak, nawet osmarkana, w bluzach rozmiaru XXL, zajmowała szczególne miejsce w jego sercu.
— Słuchaj — pokiwał głową.
— Smarkasz w moje bluzy, więc naprawdę sądzę, że powinnaś odpowiedzieć jako pierwsza — rzucił, próbując nieco kpić z całej sytuacji, kiedy naprawdę martwił się nią i faktem, że znowu może wplątać się w jakieś niebezpieczeństwo.
Pewnie rany, które obnieśli po walkach w mrocznej dzielnicy nawet się nie podgoiły.
Pewnie rany, które obnieśli po walkach w mrocznej dzielnicy nawet się nie podgoiły.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz