NamGi nie potrafił dojść do ładu ze swoimi myślami — jak długo już się tak plątali? Gdzie są? Jak się stąd wydostać? I — co przecież najważniejsze — czy w ogóle przyjdzie im stąd wyjść? Dong nie znał odpowiedzi na ani jedno z powyższych pytań, ale miał w głowie jedną, niepodważalną myśl, sprowadzającą się do tego, że zwyczajnie miał dość.
Niedawno, bo nie dalej niż parę chwil temu, zakończył wielobarwne (choć najczęściej zabarwiane krwią), przygody z Roweną i mrocznym lasem, a teraz przyszło mu plątać się z kompletnie obcą dziewczyną po świecie, który cały czas przyprawiał mu ciarki na kręgosłupie i gęsią skórkę na rękach.
Ponadto, Dong czuł się bardzo niekomfortowo. Palce mu zdrętwiały, czuł na ciele zimne dreszcze i, wbrew jego naturze, w ogóle nie było mu ciepło. Złapał się na tym, że parę razy szczęknął zębami i parę razy potarł zmarznięte ramiona, poprawiając szalik dookoła szyi.
NamGi wciąż był obolały i wciąż czuł się chory, chociaż wyjątkowo dzielnie ukrywał ten fakt, ciężko stawiając kolejne kroki na przód, ku głębi przerażającego świata, w którym tkwili.
Atmosfera była dziwaczna — łąki spowite były gęsto-mleczną mgłą, w której niewiele widział, trawa była pożółkła, a gdzieniegdzie nawet szarawa i finalnie, od czasu od czasu, NamGi czuł niewyraźny odór śmierci, do którego przywyknął jeszcze za czasów wojaczek z Roweną.
Mimochodem, Dong zastanowił się co u niej słychać.
Znaczy, u wszystkich jego bliskich.
Zastanawiał się, czy nim wróci, Rowena wyruszy w ten swój ukochany rejs; czy wypłynie w bez-horyzontalny ocean i czy w końcu poczuje się wolna, tak jak tego chciała.
Zadumał się też nad Faustą, jego młodszą i ukochaną siostrą, która, jeśli Dong nie znajdzie drogi wyjścia, zostanie już kompletnie sama w wielkiej akademii.
Finalnie, przez myśl przebiegł mu także Baocheng; starszy brat, o którego podziw tak bardzo walczył, a którym dziś był tak przeraźliwie rozczarowany.
Pocieszał go jedynie fakt, że nie był tutaj sam.
Atea, chociaż porywcza, wydawała się być nie najgorszym kompanem, nawet jeżeli do tej pory kroczyli w ciszy, która w tym świecie była naprawdę głośna i przytłaczająca.
Tylko chrupiące coś, pod ich nogami, od czasu do czasu przerywało niekończącą się mękę bez-dźwięku.
Niedawno, bo nie dalej niż parę chwil temu, zakończył wielobarwne (choć najczęściej zabarwiane krwią), przygody z Roweną i mrocznym lasem, a teraz przyszło mu plątać się z kompletnie obcą dziewczyną po świecie, który cały czas przyprawiał mu ciarki na kręgosłupie i gęsią skórkę na rękach.
Ponadto, Dong czuł się bardzo niekomfortowo. Palce mu zdrętwiały, czuł na ciele zimne dreszcze i, wbrew jego naturze, w ogóle nie było mu ciepło. Złapał się na tym, że parę razy szczęknął zębami i parę razy potarł zmarznięte ramiona, poprawiając szalik dookoła szyi.
NamGi wciąż był obolały i wciąż czuł się chory, chociaż wyjątkowo dzielnie ukrywał ten fakt, ciężko stawiając kolejne kroki na przód, ku głębi przerażającego świata, w którym tkwili.
Atmosfera była dziwaczna — łąki spowite były gęsto-mleczną mgłą, w której niewiele widział, trawa była pożółkła, a gdzieniegdzie nawet szarawa i finalnie, od czasu od czasu, NamGi czuł niewyraźny odór śmierci, do którego przywyknął jeszcze za czasów wojaczek z Roweną.
Mimochodem, Dong zastanowił się co u niej słychać.
Znaczy, u wszystkich jego bliskich.
Zastanawiał się, czy nim wróci, Rowena wyruszy w ten swój ukochany rejs; czy wypłynie w bez-horyzontalny ocean i czy w końcu poczuje się wolna, tak jak tego chciała.
Zadumał się też nad Faustą, jego młodszą i ukochaną siostrą, która, jeśli Dong nie znajdzie drogi wyjścia, zostanie już kompletnie sama w wielkiej akademii.
Finalnie, przez myśl przebiegł mu także Baocheng; starszy brat, o którego podziw tak bardzo walczył, a którym dziś był tak przeraźliwie rozczarowany.
Pocieszał go jedynie fakt, że nie był tutaj sam.
Atea, chociaż porywcza, wydawała się być nie najgorszym kompanem, nawet jeżeli do tej pory kroczyli w ciszy, która w tym świecie była naprawdę głośna i przytłaczająca.
Tylko chrupiące coś, pod ich nogami, od czasu do czasu przerywało niekończącą się mękę bez-dźwięku.
— Słuchaj — zaczął w końcu, dorównując jej kroku, bo do tej pory wlókł się ze dwa kroki za jej plecami.
— Kim jest Kai? — rzucił w końcu, zerkając na nią pokątnie.
— Kim jest Kai? — rzucił w końcu, zerkając na nią pokątnie.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz