— Trzeba sobie jakoś radzić. Bycie dupkiem nie jest wcale takie złe — wzruszył obojętnie ramionami. Naprawdę nie było. Tak samo jak samotne życie. Przynajmniej miał pewność, że nikt go nigdy nie zrani. Nie był odmieńcem, ani czarną owcą w stadzie Nook Of Wolves. Żył z ludźmi, ale bardziej obok nich. To skomplikowane, ale umiał się wtopić w tłum, a czasami miał zajawki bycia dobrym i łagodnym. Nieczęsto. Musiał kogoś polubić, albo kogoś musiało mu się zrobić żal. To jedyne emocje, które na niego działają tak, że poruszają w wymarłym organizmie coś na wzór empatii. A niekiedy nawet chęci pomocy. Nie był taki zły, jak wszyscy go postrzegali. Bywał nawet sympatycznym gościem, jeśli poświęciłoby mu się trochę więcej czasu. Nie był może wiecznie uśmiechniętą kluchą, miał swoje nieznośne humory, dziwne teksty i tendencje do odgryzania się, ale potrafił zaskakiwać szczerym uśmiechem, żartem, a nawet dobrocią.
— W sumie mnie to nie obchodzi. W ogóle, mało mnie obchodzi. Niech sobie piszą co chcą. Zawsze znajdą się szajbusy, które lubią upokarzać — na przykład on. Ale Gideon miał dziwną, mimowolną manię udowadniania wszystkim, że jest lepszy. Że jest czymś więcej, niż oni. Nie umiał tego wytłumaczyć, nigdy nawet nie próbował. Najcelniejsza geneza tego wszystkiego, mogłaby — chociaż nie musiała — wywodzić się z faktu, że za młodu nikt nigdy nie zwracał na niego uwagi, a teraz sam próbował zrobić popis. Nadrabiał to co stracone, nierzadko siłą i chamskością. Ale taki właśnie był Gideon Anvill. Popapraniec z dziwną przeszłością, bez przyszłości, żyjący teraźniejszością. Nic co było, ani nic co będzie, nie miało dla niego znaczenia.
— Ja chyba w ogóle nie lubię ludzi — głównie dlatego, że to oni nie lubili jego. Nie cieszył się dobrą sławą i masą przyjaźni. Jakby spojrzeć na to bliżej, nie miał żadnych trwałych znajomości. Był jak chorągiew, mógł zdobyć i stracić kolegów w jedną sekundę. Nie przywiązywał się więc do ludzi, do chwil i do .. Do niczego. Był wampirem, może ten chłód właśnie stąd się wywodził? Serce nie bije, ciało jest zimne, jak ktoś taki mógłby być czuły?
— Nie. Zwyczajnie mnie nie stać na takie zabawki — mruknął, wychylając głowę znad kolejki. Cholera. Jeszcze chwilę i napełni swój wampirzy żołądek. Gid nie był bogatym studentem. Właściwie nie miał nic. Tylko tyle, co sam czasami sobie zarobi na targu, za handel nie do końca legalnie zdobytymi fantami. Nie kradł, ale miał swoje umowy z przemytnikami koło granicy Mrocznej Dzielnicy. Musiał sobie jakoś radzić, zwłaszcza, że nie utrzymywali go rodzice, ani nie spał na pieniądzach, jak większość uczniów. To prestiżowa uczelnia, nie mógł chodzić jeden semestr w jednej bluzie, a właściwie dokładnie na tyle było go stać.
— Nie szukam. Sama sobie kogoś znajdź, skoro jesteś taka spragniona — wzruszył lekko ramionami. Wystarczyły mu niewinne romanse, w które wdawał się od czasu do czasu. Związki? Broń cię Bóg. Nie umiałby się zająć dziewczyna. Co miałby robić? Kupować jej kwiatki? Ogrzewać ją w wichrowy dzień? Na miłość boską, to wampir. Jego temperatura ciała i uczuć jest zasadniczo niska.
— Bułkę z serem — zwrócił się bez przekonania, do starszej ekspedientki sklepiku szkolnego, której rzucił kilka wyliczonych monet. W zamian dostał niewielkich rozmiarów pieczywo, nafaszerowane serem żółtym. Oddalił się od kolejki, ustępując miejsca kolejnym uczniom.
— Nie obrzydzaj mi jedzenia, Horan. Nie zamierzam grzebać ci w majtkach — rzucił mimochodem, odwijając z folii średniej klasy bułkę, biorąc kęs.
— W sumie mnie to nie obchodzi. W ogóle, mało mnie obchodzi. Niech sobie piszą co chcą. Zawsze znajdą się szajbusy, które lubią upokarzać — na przykład on. Ale Gideon miał dziwną, mimowolną manię udowadniania wszystkim, że jest lepszy. Że jest czymś więcej, niż oni. Nie umiał tego wytłumaczyć, nigdy nawet nie próbował. Najcelniejsza geneza tego wszystkiego, mogłaby — chociaż nie musiała — wywodzić się z faktu, że za młodu nikt nigdy nie zwracał na niego uwagi, a teraz sam próbował zrobić popis. Nadrabiał to co stracone, nierzadko siłą i chamskością. Ale taki właśnie był Gideon Anvill. Popapraniec z dziwną przeszłością, bez przyszłości, żyjący teraźniejszością. Nic co było, ani nic co będzie, nie miało dla niego znaczenia.
— Ja chyba w ogóle nie lubię ludzi — głównie dlatego, że to oni nie lubili jego. Nie cieszył się dobrą sławą i masą przyjaźni. Jakby spojrzeć na to bliżej, nie miał żadnych trwałych znajomości. Był jak chorągiew, mógł zdobyć i stracić kolegów w jedną sekundę. Nie przywiązywał się więc do ludzi, do chwil i do .. Do niczego. Był wampirem, może ten chłód właśnie stąd się wywodził? Serce nie bije, ciało jest zimne, jak ktoś taki mógłby być czuły?
— Nie. Zwyczajnie mnie nie stać na takie zabawki — mruknął, wychylając głowę znad kolejki. Cholera. Jeszcze chwilę i napełni swój wampirzy żołądek. Gid nie był bogatym studentem. Właściwie nie miał nic. Tylko tyle, co sam czasami sobie zarobi na targu, za handel nie do końca legalnie zdobytymi fantami. Nie kradł, ale miał swoje umowy z przemytnikami koło granicy Mrocznej Dzielnicy. Musiał sobie jakoś radzić, zwłaszcza, że nie utrzymywali go rodzice, ani nie spał na pieniądzach, jak większość uczniów. To prestiżowa uczelnia, nie mógł chodzić jeden semestr w jednej bluzie, a właściwie dokładnie na tyle było go stać.
— Nie szukam. Sama sobie kogoś znajdź, skoro jesteś taka spragniona — wzruszył lekko ramionami. Wystarczyły mu niewinne romanse, w które wdawał się od czasu do czasu. Związki? Broń cię Bóg. Nie umiałby się zająć dziewczyna. Co miałby robić? Kupować jej kwiatki? Ogrzewać ją w wichrowy dzień? Na miłość boską, to wampir. Jego temperatura ciała i uczuć jest zasadniczo niska.
— Bułkę z serem — zwrócił się bez przekonania, do starszej ekspedientki sklepiku szkolnego, której rzucił kilka wyliczonych monet. W zamian dostał niewielkich rozmiarów pieczywo, nafaszerowane serem żółtym. Oddalił się od kolejki, ustępując miejsca kolejnym uczniom.
— Nie obrzydzaj mi jedzenia, Horan. Nie zamierzam grzebać ci w majtkach — rzucił mimochodem, odwijając z folii średniej klasy bułkę, biorąc kęs.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz