You see there's no real ending
Nie chodziło nawet o towarzystwo obcego nauczyciela, bo tym martwił się najmniej, ale o nieodparte wrażenie, że pośród tej rozbestwionej młodzieży, która pewnie będzie zapijać się po nocach w zaspach śnieżnych, narobi się jak wół i będzie musiał mieć oczy nawet w dupie, żeby ich wszystkich upilnować.
Nie winił samych uczniów – grzechy i przywileje nastolatków były mu bardzo dobrze znane. Nie tak dawno temu sam miał dwadzieścia lat i sam upijał się na niemal każdej wycieczce szkolnej, chcąc odreagować złe oceny, egzaminy i natłok obowiązków.
Zaczynał czuć się staro i o wiele bardziej niż na Zimowisku, wolałby być w jakiejś chemicznej Sali z garstką uczniów, bo tam nie napracowałby się zanadto. Dziesięć nastolatków-nieuków wciąż brzmiało łagodniej niż wycieczka szkolna z pięćdziesięcioma rozbestwionymi hultajami.
W pociągu zamienił parę słów z pielęgniarką, Panią Evą, która trochę pretensjonalnie wspominała ostatnią wycieczkę i wybryki młodzieży, która przez swoją własną głupotę omal nie zginęła. Jedni staranowani przez jakiegoś smoka, drudzy gdzieś w Mrocznym Lesie, a inni ponoć zapuścili się aż do rzeki Dothardo, gdzie grasują wielkie wodne węgorze i tylko cudem udało im się uniknąć ataku.
Ethan słuchał tych opowieści zainteresowany, jednak im więcej wiedział, tym bardziej bał się opiekować tą nieobliczalną zgrają.
W głowie już liczył straty i opracowywał staranne dialogi, które między kolorowymi słówkami miały poinformować Panią Pullos, że ,,No, ślicznie Pani dziś wygląda, ale pięć uczniów utopiło się rano w jeziorze, a kilka zamarzło upitych na śniegu. Jednego zabrała lawina”.
Na zimowisku omal nie staranował go jakiś wyrośnięty wilk, ale Ethan powstrzymał się od jakichś uwag i po prostu wszedł do domku nauczycielskiego, rzucając niewielkich rozmiarów torbę na drewnianą, skrzypiącą podłogę. Poprawił puchatą kurtkę i z ogólną intencją znalezienia Pana Dumata i przedstawienia się, znów chwycił klamkę, żeby wyjść na Arktyczny mróz.
Od progu zaatakowała go Cëiteag z niezbyt wesołymi nowinkami, na które Ethan zdołał tylko westchnąć. Oczywiście, z tego rozsądnego punktu widzenia, spodziewał się rozrób, ale nie trzydzieści minut po przybyciu do obozowiska. On sam ledwo zdążył wejść do domu.
— Oh, na litość Boską — wywrócił oczami i zatrzasnął za sobą drzwi. — Tak, już idę zobaczyć, co się da zrobić. Pielęgniarki jeszcze rozkładają swoje sprzęty, nie będziemy ich niepokoić, jeśli to nic poważnego.
Zrobił kilka kroków i zatrzymał go kolejny głos.
— Tak, ale to nic takiego. Nie ma sensu się niepokoić — uspokoił i zdjął puchate zawiniątko ze swojego ramienia, wręczając Meduzie. — Chodźcie, może się przydacie.
Nieprzejęty obecnością ogromnego, białego wilka – bo przecież taki widok w tej szkole to codzienność – przykucnął przy nieprzytomnej dziewczynie i podrapał swoją szorstką brodę w skupieniu.
— Chyba wystarczy ją ogrzać, nie musicie się bać.
Przeniósł dziewczynę w stronę zabudowań kuchennych i zapalniczką wyciągniętą z kieszeni odpalił gazy gazówki nastawnej i nastawił płomienie na największe, tak, by niedługo stołówka wypełniła się duszącym ciepłem. Sam ściągnął kurtkę wypełnioną puchem i skrupulatnie okrył nieprzytomną dziewczynę.
— Powinno być lepiej, chociaż jak wkrótce się nie ocknie, trzeba będzie ją dać pod opiekę lekarza — odparł i zerknął po zebranych uczennicach. — Kto w ogóle wpadł na pomysł, żeby ciągać ogniokrwistą po śniegu?
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz