Tej nocy zrezygnował z wszelkiego wypoczynku. Cały ten czas wyglądał jedynie przez okno, z dziecięcą fascynacją przyglądając się hałdom śniegu, odprowadzał spojrzeniem tyle zagubionych płatków, ile był w stanie i podziwiał wzory, które mróz wylewał na szybę.
Na kilka chwil przed świtem przysiadł na łóżku, rozglądając się po wciąż dla niego nowym pokoju i zastanawiając się, w jaki sposób mógłby zagospodarować czas przed pierwszymi zajęciami.
W pewnym momencie wyjął z kieszeni fragment szkła będący pamiątką po komorze, w której był zmuszony spędzić większość swojego istnienia. Zamknął przezroczysty kryształek pomiędzy smukłymi dłońmi, z absolutnym spokojem formując z niego lodowe pióra oraz liście na wzór tych znajdujących się na oknie. Niewielki, ale niezwykle radosny oraz promienny uśmiech pojawił się na jego bladej twarzy, kiedy wraz z odsunięciem dłoni dostrzegł płaską taflę szkła przyozdobioną delikatnym, zimowym akcentem. Delikatnie przesunął palcem wzdłuż ostrej krawędzi swojego małego dzieła, w ten sposób ostrożnie i bezproblemowo ją wygładzając.
Po dłuższej chwili zastanowienia, co jeszcze mógłby uformować, wysunął spod poduszki swój notes, po czym, podciągając zgięte kolana pod brodę, zaczął go przeglądać w poszukiwaniu rysunku, który mógłby przeistoczyć w rzeczywistość.
Jego oczy delikatnie błysnęły, kiedy na jednej ze stron zobaczył listę rozpowszechnionych symboli, a dokładniej jeden konkretny, który z jakiegoś powodu niezwykle go zachwycił swoim delikatnym, specyficznym kształtem. Ponownie schował więc kawałek szkła pomiędzy dłońmi, w skupieniu oraz spokoju formując je w inny sposób.
Cisza w pomieszczeniu została przerwana przez donośne pukanie do drzwi, na które chłopak cały się wzdrygnął i spiął wszystkie mięśnie w swoim sztucznym organizmie. Mocniej ścisnął notes oraz przezroczystą bryłę, zsuwając stopy na podłogę z zamiarem wstania i odryglowania wejścia.
Nie sądził, że kiedykolwiek tak nagle czegoś pożałuje.
Dwójka mężczyzn natychmiast złapała go za ramiona, wyszarpując siłą z pokoju. José zdołał mocniej chwycić swój notes, ale właśnie uformowany przez niego przedmiot upadł na podłogę, a że chłopak pozostawił środek bryły wypełniony powietrzem, szklane serce z hukiem rozbiło się na kawałki.
Chłopak w panice próbował się wyrwać, ale jedyne, co go przez to spotkało, to mocniejsze ściśnięcie za ramiona i jakieś wycedzone przez zęby groźby w zbyt dobrze znanym mu hiszpańskim języku. Przesunął badawczym i przerażonym spojrzeniem po twarzach mężczyzn, szybko zdając sobie sprawę z tego, że zna każdą z nich.
W szczególności tę doktora Vásqueza oraz doktora Díaza, którzy znajdowali się pewien kawałek od nich, przy końcu korytarza i niedaleko wyjścia z dormitorium.
Chciał zawołać pomoc, nawet jeśli doskonale zdawał sobie sprawę z tego, że mu nie wolno. Potem natomiast uderzyła w niego myśl, że przecież i tak nie miał kogo zawołać. Mimo, że zdołał poznać drobną namiastkę ludzi w Akademii, nie czuł, żeby ktokolwiek mógłby mu pomóc. Nie wiedział, czy ktokolwiek by się na to zdecydował, a w dodatku czuł całym sobą, że jest już za późno.
W końcu był defektem. A defekty nie miały prawa bytu.
Puls w jego żyłach zaczął wybijać przerażająco szybki rytm, w tym momencie przypominającym wręcz tykanie bomby zegarowej. Z każdym mijanym ułamkiem sekundy czuł, jak krew nieprzyjemnie rozpycha mu żyły, zaczynając się wręcz w nich gotować. Z każdą chwilą mimowolnie stanowił coraz większe zagrożenie, którym naukowcy najwyraźniej się nie przejmowali.
Na chwilę zanim zaczął tracić cząstki przytomności, poczuł długą igłę strzykawki okrutnie wbijającą mu się w szyję, a potem rozprzestrzeniający się po jego ciele płyn.
W zasadzie w ostatnim momencie przed zamknięciem oczu zdał sobie sprawę z tego, że przez te kilka długich tygodni za bardzo pokochał życie, aby w tej chwili z niego zrezygnować. Chciał się go jeszcze trochę uczepić.
W końcu już raz posłano go do kasacji i wyszedł z tego cało dzięki doktorowi Díazowi, który teraz też tu był.
I właśnie w nim José pokładał wszystkie swoje resztki nadziei.
Na kilka chwil przed świtem przysiadł na łóżku, rozglądając się po wciąż dla niego nowym pokoju i zastanawiając się, w jaki sposób mógłby zagospodarować czas przed pierwszymi zajęciami.
W pewnym momencie wyjął z kieszeni fragment szkła będący pamiątką po komorze, w której był zmuszony spędzić większość swojego istnienia. Zamknął przezroczysty kryształek pomiędzy smukłymi dłońmi, z absolutnym spokojem formując z niego lodowe pióra oraz liście na wzór tych znajdujących się na oknie. Niewielki, ale niezwykle radosny oraz promienny uśmiech pojawił się na jego bladej twarzy, kiedy wraz z odsunięciem dłoni dostrzegł płaską taflę szkła przyozdobioną delikatnym, zimowym akcentem. Delikatnie przesunął palcem wzdłuż ostrej krawędzi swojego małego dzieła, w ten sposób ostrożnie i bezproblemowo ją wygładzając.
Po dłuższej chwili zastanowienia, co jeszcze mógłby uformować, wysunął spod poduszki swój notes, po czym, podciągając zgięte kolana pod brodę, zaczął go przeglądać w poszukiwaniu rysunku, który mógłby przeistoczyć w rzeczywistość.
Jego oczy delikatnie błysnęły, kiedy na jednej ze stron zobaczył listę rozpowszechnionych symboli, a dokładniej jeden konkretny, który z jakiegoś powodu niezwykle go zachwycił swoim delikatnym, specyficznym kształtem. Ponownie schował więc kawałek szkła pomiędzy dłońmi, w skupieniu oraz spokoju formując je w inny sposób.
Cisza w pomieszczeniu została przerwana przez donośne pukanie do drzwi, na które chłopak cały się wzdrygnął i spiął wszystkie mięśnie w swoim sztucznym organizmie. Mocniej ścisnął notes oraz przezroczystą bryłę, zsuwając stopy na podłogę z zamiarem wstania i odryglowania wejścia.
Nie sądził, że kiedykolwiek tak nagle czegoś pożałuje.
Dwójka mężczyzn natychmiast złapała go za ramiona, wyszarpując siłą z pokoju. José zdołał mocniej chwycić swój notes, ale właśnie uformowany przez niego przedmiot upadł na podłogę, a że chłopak pozostawił środek bryły wypełniony powietrzem, szklane serce z hukiem rozbiło się na kawałki.
Chłopak w panice próbował się wyrwać, ale jedyne, co go przez to spotkało, to mocniejsze ściśnięcie za ramiona i jakieś wycedzone przez zęby groźby w zbyt dobrze znanym mu hiszpańskim języku. Przesunął badawczym i przerażonym spojrzeniem po twarzach mężczyzn, szybko zdając sobie sprawę z tego, że zna każdą z nich.
W szczególności tę doktora Vásqueza oraz doktora Díaza, którzy znajdowali się pewien kawałek od nich, przy końcu korytarza i niedaleko wyjścia z dormitorium.
Chciał zawołać pomoc, nawet jeśli doskonale zdawał sobie sprawę z tego, że mu nie wolno. Potem natomiast uderzyła w niego myśl, że przecież i tak nie miał kogo zawołać. Mimo, że zdołał poznać drobną namiastkę ludzi w Akademii, nie czuł, żeby ktokolwiek mógłby mu pomóc. Nie wiedział, czy ktokolwiek by się na to zdecydował, a w dodatku czuł całym sobą, że jest już za późno.
W końcu był defektem. A defekty nie miały prawa bytu.
Puls w jego żyłach zaczął wybijać przerażająco szybki rytm, w tym momencie przypominającym wręcz tykanie bomby zegarowej. Z każdym mijanym ułamkiem sekundy czuł, jak krew nieprzyjemnie rozpycha mu żyły, zaczynając się wręcz w nich gotować. Z każdą chwilą mimowolnie stanowił coraz większe zagrożenie, którym naukowcy najwyraźniej się nie przejmowali.
Na chwilę zanim zaczął tracić cząstki przytomności, poczuł długą igłę strzykawki okrutnie wbijającą mu się w szyję, a potem rozprzestrzeniający się po jego ciele płyn.
W zasadzie w ostatnim momencie przed zamknięciem oczu zdał sobie sprawę z tego, że przez te kilka długich tygodni za bardzo pokochał życie, aby w tej chwili z niego zrezygnować. Chciał się go jeszcze trochę uczepić.
W końcu już raz posłano go do kasacji i wyszedł z tego cało dzięki doktorowi Díazowi, który teraz też tu był.
I właśnie w nim José pokładał wszystkie swoje resztki nadziei.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz