Niewiele brakowało, by NamGi, z głową niestabilnie wspartą na dłoni i łokciem opartym o samiuśki kant łóżka, zasnął. Starał się zachować przytomność ze wszystkich sił (nawet jeśli nie miał ich zbyt dużo), ale nie rozbudziła go nawet kawa – cholernie zresztą paskudna, ani cichutki głos Gianny – pielęgniarki – która co dziesięć minut zaglądała do separatki, dopytując, czy chłopak miałby może ochotę na jeszcze jedną filiżankę. Dopiero szelest sztywnej, szpitalnej pościeli, jakiś szmer i pomruki sprawiły, że NamGi podniósł ospałe oczy i uśmiechnął się blado w stronę rozbudzającej się Roweny.
— Tak. Cześć, promyczku — westchnął cicho, spoglądając na jej umęczoną twarz.
Jeśli wtedy jego spojrzenie zdradzało cokolwiek i jeśli tliły się w nim wtedy jakieś emocje, przeważało politowanie.
— Tak. Cześć, promyczku — westchnął cicho, spoglądając na jej umęczoną twarz.
Jeśli wtedy jego spojrzenie zdradzało cokolwiek i jeśli tliły się w nim wtedy jakieś emocje, przeważało politowanie.
— James powiedział, że jesteś ranna. Nie chciałem, żebyś siedziała tutaj sama — oznajmił z taką lekkością, jakby James wcale nie majaczył w szaleństwie, jakby kłębiąc się w kącie łóżka wcale nie skrobał nożem w ścianie i jakby to wszystko, co w ogóle stało się tamtej nocy, było zupełnie normalne. A cała prostota tego zdania tak naprawdę opierała się na niepodważalnej świadomości, że James go po prostu nie interesował – mimochodem chciał tylko wyjaśnić dziewczynie źródło swojego pojawienia się w szpitalu, bo może faktycznie, gdyby nie ten szaleniec, NamGi nie dowiedziałby się o niej w ogóle.
— Nie, chyba nie. Wydaje mi się, że nie dłużej niż godzinę. Może półtora — odparł, nie mogąc oprzeć się wrażeniu, że te długie, niesforne, plączące się włosy kompletnie nie pasowały ani do osobowości Roweny, ani do jej wyglądu.
Wysłuchał jej cierpliwie i ściągnął brwi.
Popatrzył w jej stronę trochę nieprzystępnie i może zagadkowo, przyzwalając Rowenie myśleć, że faktycznie zamierzał ją zbrukać za wstanie z łóżka i za nadwyrężanie swoich sił; choć wprawdzie wcale nie zamierzał.
A właściwie to w ogóle nie zamierzał jej o nic pytać – chyba po prostu jeszcze nie chciał wiedzieć.
To wszystko, fakt, że Fausta została ranna i omal nie zgwałcona, że Baocheng z dnia na dzień po prostu odszedł i że Rowena teraz leżała ranna w szpitalu, było tak surrealistyczne, że wciąż do niego nie docierało.
I jako jej przyjaciel – bo chyba wciąż nim był – bardzo chciał wiedzieć co się wydarzyło. Chciał, żeby któregoś dnia Rowena, upijając kolejny kufel jakiegoś piwa, opowiedziała mu tę historię jak jedną ze swoich przygód, z tą beztroską lekkością i dumą, jak wtedy, kiedy opowiedziała mu kilka w karczmie. Choć teraz, kiedy był nie tylko jej przyjacielem, ale też chłopakiem (którym wprawdzie już przestał się czuć, bo zaraz po ich wyznaniu, Rowena zniknęła), wiedział, że wiedza tych minionych wydarzeń i tego niebezpieczeństwa, przed którym nie miał szans ją uchronić, mogłaby go zabić.
Wyszedł też z założenia, że kiedy Rowena sama zechce, opowie mu co się wydarzyło.
— W nocy ludzie zazwyczaj odpoczywają. Nie chciałem cię budzić, kiedy sam prawie zasypiałem — odparł i z ciężkością wstał z taboretu. Obszedł łóżko i stojąc przed plecami Roweny, delikatnie zagarnął jej poplątane włosy, ostrożnie przekładając przez siebie kolejne z trzech pasm.
— Jak się czujesz? I kiedy w ogóle wróciłaś? — dopytał, zaplatając warkocza tak, by, nawet pomimo gumki, którą NamGi mógłby związać jej włosy, chociaż przez chwilę jej nie przeszkadzały.
Wysłuchał jej cierpliwie i ściągnął brwi.
Popatrzył w jej stronę trochę nieprzystępnie i może zagadkowo, przyzwalając Rowenie myśleć, że faktycznie zamierzał ją zbrukać za wstanie z łóżka i za nadwyrężanie swoich sił; choć wprawdzie wcale nie zamierzał.
A właściwie to w ogóle nie zamierzał jej o nic pytać – chyba po prostu jeszcze nie chciał wiedzieć.
To wszystko, fakt, że Fausta została ranna i omal nie zgwałcona, że Baocheng z dnia na dzień po prostu odszedł i że Rowena teraz leżała ranna w szpitalu, było tak surrealistyczne, że wciąż do niego nie docierało.
I jako jej przyjaciel – bo chyba wciąż nim był – bardzo chciał wiedzieć co się wydarzyło. Chciał, żeby któregoś dnia Rowena, upijając kolejny kufel jakiegoś piwa, opowiedziała mu tę historię jak jedną ze swoich przygód, z tą beztroską lekkością i dumą, jak wtedy, kiedy opowiedziała mu kilka w karczmie. Choć teraz, kiedy był nie tylko jej przyjacielem, ale też chłopakiem (którym wprawdzie już przestał się czuć, bo zaraz po ich wyznaniu, Rowena zniknęła), wiedział, że wiedza tych minionych wydarzeń i tego niebezpieczeństwa, przed którym nie miał szans ją uchronić, mogłaby go zabić.
Wyszedł też z założenia, że kiedy Rowena sama zechce, opowie mu co się wydarzyło.
— W nocy ludzie zazwyczaj odpoczywają. Nie chciałem cię budzić, kiedy sam prawie zasypiałem — odparł i z ciężkością wstał z taboretu. Obszedł łóżko i stojąc przed plecami Roweny, delikatnie zagarnął jej poplątane włosy, ostrożnie przekładając przez siebie kolejne z trzech pasm.
— Jak się czujesz? I kiedy w ogóle wróciłaś? — dopytał, zaplatając warkocza tak, by, nawet pomimo gumki, którą NamGi mógłby związać jej włosy, chociaż przez chwilę jej nie przeszkadzały.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz