Nie potrafił znaleźć źródła swojego zirytowania. Leżał w łóżku i po prostu wiedział, że jest zły. Odkąd otworzył oczy, coś go wkurzało. Nie były to ani uporczywe promienie słoneczne - tym razem przecież nie zapomniał zasunąć rolet przed snem - ani nie był to też gwar dochodzący zza drzwi jego sypialni. Poranek w akademii był o dziwo, nadzwyczaj spokoju. Wręcz nostalgiczny. Ten rodzaj ciszy właśnie skłaniał do rozmyślań. Być może to go właśnie tak ugniotło. Nie lubił tego. Nie miał pozytywnego życia, którego wspomnienia można było przytłoczyć w samotny, zimowy poranek. Nie miał nic. No, może poza porannym wzwodem i wkurwieniem, ale to się nie liczyło.
Wstał w końcu i bez pośpiechu poszedł do łazienki. Obmył się, przebrał i jedyne na co nie znalazł czasu, to ogolenie się. Jego skóra na twarzy miała gładkość papieru ściernego i wyraz naburmuszonego dziecka. Odcinając jednak głowę, Gideon okazywał się być całkiem fajnym mężczyzną. W sensie, dobrze zbudowanym. Charakter miał oczywiście paskudny. To tłumaczyło niepocieszny brak przyjaciół i wieczną, apatyczną postawę.
Ubierając przetarte dżinsy i znoszoną, ciemną koszulkę, wyszedł z łazienki. Za dnia nie mógł za bardzo wychodzić na dwór. Słońce paliło bladą skórę i uniemożliwiało śniegowe zabawy. Za to sama szkoła utrzymywana była w nieco ponurym, przycienionym klimacie monumentalnej budowli. To właśnie w niej lubił. Więcej mroku, niż światła, przyjemnego chłodu oraz ogrom przestrzeni. Przynajmniej nie miał jak żałować, że nie może bawić się jak inni nastolatkowie. Poza tym, zima była jego ulubioną porą roku. Słońce wcześnie chowało się za horyzont, a wtedy własnie Anvill mógł przejść się na miasto, czy pochodzić po lesie. Naturalnie, zabawy po zmroku nie były zbyt wskazane, ale z drugiej strony co mogło stać się nieśmiertelnej istocie? Był zbyt zuchwały, żeby czuć obawę.
Klucze do pokoju 71 zabrzęczały w jego dłoni. Wyszedł na zewnątrz swojego pokoju, zamykając go z czystej ostrożności. Gid wiedział, że miał zbyt dużo wrogów, żeby ryzykować swobodą. Pewnie nie jeden uczeń akademii chciałby mu podpalić bokserki, czy wsadzić skorpiony do butów. Ryzykował stwierdzeniem, że takimi zamiarami mógł potencjalnie pałać do niego niejaki Alba. Chłopak był dziwny. Zdecydowanie zbyt dziwny, żeby szatyn mógł go zdzierżyć. Byli razem w klasie i odkąd tylko pamiętał, nie przypadł mu do gustu. Zdawał się być nieszkodliwy, a mimo wszystko Gideon nie mógł go zaakceptować. To tylko kwestia czasu, kiedy ten biały kabel poleci na skargę do dyrektorki.
Anvill, mimo swojego zamiłowania do odizolowanego życia, liczył, że spotka kogoś znajomego. Przedzierając się przez niewielkie skupiska obcych studentów, w drodze do sklepiku szkolnego, próbował wypatrzyć kogoś przyjaźnie nastawionego. Pustka. Czy naprawdę wszyscy z jego roku, jeszcze śpią? Albo unikają go celowo.
Wstał w końcu i bez pośpiechu poszedł do łazienki. Obmył się, przebrał i jedyne na co nie znalazł czasu, to ogolenie się. Jego skóra na twarzy miała gładkość papieru ściernego i wyraz naburmuszonego dziecka. Odcinając jednak głowę, Gideon okazywał się być całkiem fajnym mężczyzną. W sensie, dobrze zbudowanym. Charakter miał oczywiście paskudny. To tłumaczyło niepocieszny brak przyjaciół i wieczną, apatyczną postawę.
Ubierając przetarte dżinsy i znoszoną, ciemną koszulkę, wyszedł z łazienki. Za dnia nie mógł za bardzo wychodzić na dwór. Słońce paliło bladą skórę i uniemożliwiało śniegowe zabawy. Za to sama szkoła utrzymywana była w nieco ponurym, przycienionym klimacie monumentalnej budowli. To właśnie w niej lubił. Więcej mroku, niż światła, przyjemnego chłodu oraz ogrom przestrzeni. Przynajmniej nie miał jak żałować, że nie może bawić się jak inni nastolatkowie. Poza tym, zima była jego ulubioną porą roku. Słońce wcześnie chowało się za horyzont, a wtedy własnie Anvill mógł przejść się na miasto, czy pochodzić po lesie. Naturalnie, zabawy po zmroku nie były zbyt wskazane, ale z drugiej strony co mogło stać się nieśmiertelnej istocie? Był zbyt zuchwały, żeby czuć obawę.
Klucze do pokoju 71 zabrzęczały w jego dłoni. Wyszedł na zewnątrz swojego pokoju, zamykając go z czystej ostrożności. Gid wiedział, że miał zbyt dużo wrogów, żeby ryzykować swobodą. Pewnie nie jeden uczeń akademii chciałby mu podpalić bokserki, czy wsadzić skorpiony do butów. Ryzykował stwierdzeniem, że takimi zamiarami mógł potencjalnie pałać do niego niejaki Alba. Chłopak był dziwny. Zdecydowanie zbyt dziwny, żeby szatyn mógł go zdzierżyć. Byli razem w klasie i odkąd tylko pamiętał, nie przypadł mu do gustu. Zdawał się być nieszkodliwy, a mimo wszystko Gideon nie mógł go zaakceptować. To tylko kwestia czasu, kiedy ten biały kabel poleci na skargę do dyrektorki.
Anvill, mimo swojego zamiłowania do odizolowanego życia, liczył, że spotka kogoś znajomego. Przedzierając się przez niewielkie skupiska obcych studentów, w drodze do sklepiku szkolnego, próbował wypatrzyć kogoś przyjaźnie nastawionego. Pustka. Czy naprawdę wszyscy z jego roku, jeszcze śpią? Albo unikają go celowo.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz