NamGi cierpliwie i, pomimo ogólnego zmęczenia dzisiejszym dniem, z niekrytym zainteresowaniem słuchał słów Atei. O wilkołakach wiedział niewiele, jednak był przekonany, że nie chciałby doświadczać żadnych przemian ze względu na opisywany przez dziewczynę ból i z prostackiego przekonania, że chyba po prostu nie potrafiłby odnaleźć się w zwierzęcej formie.
Najprawdopodobniej miałby do swojej, załóżmy, wilczej formy podobny stosunek jak Atea miała do broni.
Chociaż im dłużej na nią patrzył, tym bardziej tego nie rozumiał — dziewczyna była wysportowana, wyglądała na względnie silną i zaciętą, więc teoretycznie spełniała wszystkie warunki do tego, by zostać przynajmniej przeciętnym wojownikiem, gdyby tylko się postarała.
A już na pewno z łatwością osiągnęłaby poziom, przy którym pani Charms przestałaby się jej czepiać.
Azjata zerknął na nią pobieżnie i zastanowił się na parę chwil, starając się wychwycić moment, w którym zaczął trenować. Ten dzień pamiętał trochę jak przez mgłę i niekoniecznie kojarzył okoliczności, jednak doskonale pamiętał adrenalinę i podekscytowanie, kiedy razem z bratem pierwszy raz zostali dopuszczeni do treningu.
Wtedy było nawet fajnie; Namgi zazwyczaj cieszył się z możliwości trenowania z ojcem, dopóki jego pasja do walki nie zamieniła się w chorą ambicję, którą bezprzerwy przez kilkanaście kolejnych lat wylewał na swoich synów, codziennie wymagając nadludzkiego wysiłku i dni spędzonych tylko na niekończących się treningach.
— Cieszyłem się — odparł powoli, zerkając w mrok ciemnego korytarza ciągnącego się przed nimi, nawet nie pamiętając, kiedy ostatni raz jakkolwiek wspomniał o swojej przeszłości.
— Tam skąd pochodzę, każdy chłopak trenuje i każdy czeka na swoją pierwszą walkę jak ... Sam nie wiem, jak na otwarcie prezentów w Święta — kontynuował z mglistym uśmiechem. — Odkąd pamiętam, lubiłem walczyć. Wiesz, zawsze miałem ambicję, żeby dorównać starszemu bratu, a potem, żeby być najlepszym. Wtedy jeszcze bardzo chciałem zaimponować tacie — westchnął i zerknął na ogromne okno, za którym szalała zamieć. — A potem, kiedy przestałem gonić za dumą ojca, polubiłem to wszystko nawet bardziej. Wiesz, tak sam dla siebie. Zacząłem to traktować trochę jak pasję.
NamGi rozglądał się dookoła, kiedy w końcu dotarli pod ogromne drzwi sali sportowej.
— Chodź, potrenujemy trochę. W końcu jutro znów są zajęcia z tą przeklętą wiedźmą — zasugerował i nie czekając na odpowiedź, pchnął ciężkie drzwi.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz