Kareta ciągnięta przez dwa latające, bezskrzydłe konie zatrzymała się cicho przed głównym wejściem do akademii Nook of Wolves. Pojazd ten wyglądał bardziej jak paradny wóz, prosto z bajki o Kopciuszku niż coś, co można było używać na co dzień, ale był bardziej wytrzymały niż można było sądzić. Drewniany klosz, pomalowany na soczystą biel otoczony był magicznym rodzajem pnącza, z którego zbudowano także duże okrągłe cztery koła. Posrebrzany podest ugiął się lekko, kiedy stanęła na nim obuta w balerinę stopa, a potem na ziemię zeskoczyła drobna blondynka w zwiewnej sukience.
Freydis rozejrzała się dookoła, wdychając zapach powietrza, które okazało się świeższe niż sobie wyobrażała. W Alfheim, krainie otoczonej zewsząd roślinnością, zawsze pachniało kwiatami i dziewczyna nieco się bała, że ta daleka szkoła zrazi ją od pierwszego kroku na obcej ziemi, wraz z pierwszym chałstem powietrza.
Nie było tak źle.
Freydis, nieco podbudowana na duchu, wyciągnęła z wnętrza karoty sporych rozmiarów walizkę na kółkach, różową, ozdobioną motywem roślinnym i ruszyła przez korytarze szkoły, a karota prawie natychmiast odleciała. Freydis szybko załatwiła niezbędne formalności i kiedy szła z karteczką i numerem swojego pokoju, obserwowała z pewnym zaskoczeniem mijanych po drodze uczniów, ubranych w odświętne suknie i marynarki. Czyżby o czymś jej nie powiadomiono? A może na co dzień tutaj się tak chodziło? Ach, może powinna jednak przyjrzeć te wszystkie broszurki, które pozostawiono na jej biurku...
Nie miała jednak szansy o to zapytać przechodzących uczniów, zajętych swoimi sprawami, ale kiedy już zostawiła rzeczy u siebie, zobaczyła chłopaka o dużych bajecznych skrzydłach, który jako jedyny nie miał na sobie odświętnego stroju. Nieco podbudowana tym, że nie jest z tym sama ruszyła w jego stronę, ale w tym samym momencie chłopak odszedł w przeciwną stronę. Freydis zatrzymała się, zastanawiając się przez chwilę czy może i on jest zbyt zajęty własnymi sprawami, by zajmować się średnio rozgarniętą elfką. W końcu jednak, zapatrzona w jaskrawe, lekko poruszające się skrzydła, które zdawały się nieco zmieniać swój kolor w zależności od kątu padania światła, ruszyła za nim, zastanawiając się jakie są w dotyku i czy mu nie przeszkadzały przy zwykłych codziwnnych czynnościach. Jak można było z tym zmieniać ubranie albo wcisnąć się pod prysznic?
Z ust Freydis odezwało się ciche westchnięcie zachwytu, kiedy zjawiła się w ogrodzie, rozglądając się po dekoracjach. Sądząc po dużej ilości sercowych motywów, tematyką przyjęcia musiała być miłość i w pierwszym momencie skojarzyło się jej to ze ślubem - kto jednak odprawiałby taką ceremonię w szkole? - a następnie z nordycką boginią miłości Freją, ale to nawet nie był ten dzień. Dzisiaj powinien być z resztą Valisblot, jak szybko obliczyła sobie głowie, a to święto nigdy nie było obchodzone tak hucznie.
- Co się tutaj dzieje? - rzuciła w stronę chłopaka, którego wcześniej niezbyt elegancko śledziła, nadal zwracając większą uwagę na jego skrzydła niż twarz, co zapewne było niezbyt uprzejme z jej strony, ale niewiele mogła z tym zrobić. Pierwszy raz widziała na oczy wróżkę ludzkich rozmiarów.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz