NamGi w relacji z Roweną raczej układał plany na jeden dzień lub na jedną chwilę - taką jak ta. Chociaż znali się już dłuższą chwilę, wilczyca cały czas wydawała mu się być nieuchwytna i Dong nie miał pewności, że jutro wciąż tutaj będzie. Za każdym razem kiedy po udanym spotkaniu żegnali się i rozchodzili się do swoich pokoi i spraw, Azjata liczył się ze świadomością, że mogło to być ich ostatnie spotkanie, nim Rowena znów ucieknie.
Dlatego każda chwila, którą spędzali razem, nawet ta najkrótsza i najdrobniejsza, ale spędzona koło niej, była warta więcej, niż wszystkie zatopione skarby na dnie mórz zebrane w całość.
I im dłużej Rowena wpatrywała się w nieprzerwaną niczym toń pociemniałego oceanu przed nimi, tym mniej ważne stawały się te wszystkie tanie przepowiednie Clementa i ich wspólna niby-przyszłość, która podobno na nich czekała. Właściwie, kiedy tak na nią patrzył, a potem zerknął na smoliście czarną wodę, która obijała się o łódki, chlupocząc łagodnie i która mieszała się z niebem tak, że sam Dong miał problem z odróżnieniem jednego od drugiego, rozumiał, że nie było takiej mocy na całym świecie, która powstrzymałaby ją od powrotu na morze.
Właściwie musiał przyznać, że widok mieniących się zewsząd świateł na spokojniej wodzie faktycznie robił wrażenie. W pewien sposób NamGi chciał zobaczyć to niebo na środku oceanu, rozgwieżdżone światłem miliona migocących punktów, o którym raz, czy dwa Rowena mu wspominała.
Z drugiej jednak strony sama wizja zostawienia brata, siostry, a teraz jeszcze bratanicy, była dla Azjaty trochę przytłaczająca. Rzadko się rozdzielali, a on z natury był bardzo rodzinny i nie potrafił sobie wyobrazić życia z dala od nich.
Ostatecznie postanowił nie zwracać sobie tym wszystkim głowy i po prostu dalej zachwycać się jej urokiem i olśniewającymi, błękitnymi oczami, w których tak cudownie odbijał się blask portowych lamp.
Lubił tak na nią patrzeć.
Lubił ten specyficzny, chociaż niemniej urokliwy uśmiech, te miękkie, truskawkowe usta, delikatne, małe dłonie i w ogóle całą jej olśniewająco uroczą twarz o charakterystycznych rysach, którą NamGi podziwiał bez przerwy, odkąd jej mimika złagodniała i podkreśliła wszystko to, co było w niej piękne.
Uśmiech pasował jej o wiele bardziej, niż te wiecznie ściągnięte brwi i usta wygięte w grymas niezadowolenia, który nie tak dawno temu bardzo często mu posyłała.
Właściwie, Rowena przez ostatnie dni zmieniła się nie do poznania, i tylko smak jej ust pozostawał taki sam; o czym sama postanowiła go przekonać, porywając go w pocałunek, który zawrócił mu w głowie i o mało nie podciął nóg w kolanach.
Była cholernie najlepsza.
NamGi przesunął dłońmi wzdłuż jej talii, układając je na jej smukłej szyi i pochylił się bardziej, by pogłębić pocałunek, muskając jej cudowne wargi, dopóki sama tego nie przerwała.
Ostatnio miał wrażenie, że Rowena całowała go trochę inaczej. Jakby czulej.
— Tylko na chwilę? — zapytał, posyłając jej swawolny uśmiech.
Wizja tej małej kradzieży była aż zbyt kusząca, więc nie tracąc czasu, NamGi jednym haustem dopił resztę swojego drinka i chwytając dłoń Roweny, poprowadził ją do najbliższej łódki, rozglądając się, czy nikogo nie było w pobliżu.
Szybko rozwiązał gruby sznur, którym ich mała łajba była przywiązana i wskoczył do środka, od razu ściągając czarną skórzaną kurtkę, by zostać w samym podkoszulku. Zerknął na Rowenę z uśmiechem i siadając, chwycił wiosła.
— To jak? Jaki kurs? — zapytał, kiedy zgrabnie wypłynął z otaczającego ich portu, mając przed sobą tylko i wyłącznie otwarty, niczym niezmącony ocean.
— Na koniec świata, czy dalej?
Dlatego każda chwila, którą spędzali razem, nawet ta najkrótsza i najdrobniejsza, ale spędzona koło niej, była warta więcej, niż wszystkie zatopione skarby na dnie mórz zebrane w całość.
I im dłużej Rowena wpatrywała się w nieprzerwaną niczym toń pociemniałego oceanu przed nimi, tym mniej ważne stawały się te wszystkie tanie przepowiednie Clementa i ich wspólna niby-przyszłość, która podobno na nich czekała. Właściwie, kiedy tak na nią patrzył, a potem zerknął na smoliście czarną wodę, która obijała się o łódki, chlupocząc łagodnie i która mieszała się z niebem tak, że sam Dong miał problem z odróżnieniem jednego od drugiego, rozumiał, że nie było takiej mocy na całym świecie, która powstrzymałaby ją od powrotu na morze.
Właściwie musiał przyznać, że widok mieniących się zewsząd świateł na spokojniej wodzie faktycznie robił wrażenie. W pewien sposób NamGi chciał zobaczyć to niebo na środku oceanu, rozgwieżdżone światłem miliona migocących punktów, o którym raz, czy dwa Rowena mu wspominała.
Z drugiej jednak strony sama wizja zostawienia brata, siostry, a teraz jeszcze bratanicy, była dla Azjaty trochę przytłaczająca. Rzadko się rozdzielali, a on z natury był bardzo rodzinny i nie potrafił sobie wyobrazić życia z dala od nich.
Ostatecznie postanowił nie zwracać sobie tym wszystkim głowy i po prostu dalej zachwycać się jej urokiem i olśniewającymi, błękitnymi oczami, w których tak cudownie odbijał się blask portowych lamp.
Lubił tak na nią patrzeć.
Lubił ten specyficzny, chociaż niemniej urokliwy uśmiech, te miękkie, truskawkowe usta, delikatne, małe dłonie i w ogóle całą jej olśniewająco uroczą twarz o charakterystycznych rysach, którą NamGi podziwiał bez przerwy, odkąd jej mimika złagodniała i podkreśliła wszystko to, co było w niej piękne.
Uśmiech pasował jej o wiele bardziej, niż te wiecznie ściągnięte brwi i usta wygięte w grymas niezadowolenia, który nie tak dawno temu bardzo często mu posyłała.
Właściwie, Rowena przez ostatnie dni zmieniła się nie do poznania, i tylko smak jej ust pozostawał taki sam; o czym sama postanowiła go przekonać, porywając go w pocałunek, który zawrócił mu w głowie i o mało nie podciął nóg w kolanach.
Była cholernie najlepsza.
NamGi przesunął dłońmi wzdłuż jej talii, układając je na jej smukłej szyi i pochylił się bardziej, by pogłębić pocałunek, muskając jej cudowne wargi, dopóki sama tego nie przerwała.
Ostatnio miał wrażenie, że Rowena całowała go trochę inaczej. Jakby czulej.
— Tylko na chwilę? — zapytał, posyłając jej swawolny uśmiech.
Wizja tej małej kradzieży była aż zbyt kusząca, więc nie tracąc czasu, NamGi jednym haustem dopił resztę swojego drinka i chwytając dłoń Roweny, poprowadził ją do najbliższej łódki, rozglądając się, czy nikogo nie było w pobliżu.
Szybko rozwiązał gruby sznur, którym ich mała łajba była przywiązana i wskoczył do środka, od razu ściągając czarną skórzaną kurtkę, by zostać w samym podkoszulku. Zerknął na Rowenę z uśmiechem i siadając, chwycił wiosła.
— To jak? Jaki kurs? — zapytał, kiedy zgrabnie wypłynął z otaczającego ich portu, mając przed sobą tylko i wyłącznie otwarty, niczym niezmącony ocean.
— Na koniec świata, czy dalej?
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz