Kiedy on i Rowena zaczęli oddalać się od stoiska z przeróżnym, chociaż jakościowo przeciętnym alkoholem, trzymając czarne, plastikowe kubki nalane do pełna czymś bliżej nieokreślonym, NamGi stwierdził, że w sumie głupio byłoby stać w kolejce za każdym razem, kiedy tylko chcieliby się czegoś napić.
Zwłaszcza kiedy pewne nie będą sobie zbytnio żałować.
— Czekaj sekundę — Dong rzucił z miękkim uśmiechem i wrócił do stoiska, trzymając jej delikatną dłoń, dopóki, dopóty dystans już mu na to nie pozwolił.
Kolejka nie była długa, więc Azjata mógł szybko zakupić półlitrową butelkę mętnego alkoholu, którą sprzedawca sam wcisnął mu do rąk i zachwalał tak, jakby reklamował starą, dobrą, bursztynową whisky, albo baijiu, które Dong czasem popijał z bratem w pochmurne, deszczowe noce.
W pewien sposób NamGi żałował, że będąc w tym fantastycznym wymiarze, nie będzie w stanie podzielić się z Roweną smakiem jego ulubionych alkoholi, które ukradkiem popijał, będąc jeszcze w Chinach.
Jeśli faktycznie było coś, co Dong wspominałby dobrze za czasów kiedy mieszkał jeszcze z ojcem i resztą osadników, byłby to zdecydowanie smak skradzionego alkoholu z miejskiego bazarku, prowadzonego przez niemalże zawsze pijanego Jintao, który nigdy nie zauważał, że zginęła mu butelka, czy też dwie.
Dong miał wrażenie, że tutaj mógł pić wódkę, rum, wina, czy piwa, a i tak nic nie smakowałoby tak dobrze, jak alkohole produkowane w Chinach.
Chociaż w towarzystwie Roweny nawet najbardziej mdły alkohol smakował porównywalnie z afrodyzjakiem, a najsmaczniejsze z tego wszystkiego zawsze były jej usta.
— Jestem — poinformował, od razu splatając ich dłonie razem.
Kiedy przemykali się przez rynek, lawirując między tańczącym tłumem, NamGi przyłapał się na tym, że wyjątkowo podobały mu się te melodie. I chociaż mężczyźni czasami fałszowali, a sam Dong określiłby ich jako raczej średnio zadbanych, morskie piosenki, które gromko i skocznie wygrywali, budziły w nim chęć przyłączenia się do tańców.
NamGi był świetnym wojownikiem i dobrym łucznikiem, ale tancerzem akurat kiepskim. W Chinach nie miał za dużo okazji, by szkolić swoje umiejętności na parkiecie, ale był gotowy zapomnieć się i skakać w rytm szant z Roweną w objęciach, pamiętając, jak cudownie im się tańczyło ostatnio.
Nawet jeżeli z tej nocy niewiele pamiętał.
— Chodź, promyczku — odparł radośnie i poprowadził ją w stronę małego portu tuż przy rynku, do którego przycumowane były w większości niewielkie łódki, a trochę dalej jachty, gdzie mieli chwilę dla siebie, nim rzuciliby się w wir portowej imprezy.
— Toast — zaproponował ochoczo, obejmując ją w talii jedną ręką.
— Toast za nas. Za tę cholerą wycieczkę szkolną, na której się spotkaliśmy, za tę noc, której prawie nie pamiętamy. Za tu i teraz. Za mnie i przede wszystkim za ciebie. Za to, że dzisiaj jesteś tylko moja. I za to, że kiedy jestem obok ciebie, czuję się, jakbym przepadłem bez powrotu — odparł, unosząc swój plastikowy kubek ku górze, w trakcie kiedy wciąż przygrywała im muzyka, niosąca się echem od rynku.
— Co ty na to? — zagaił, czekając, aż jej kubek w końcu trąci jego własny.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz